[29 Apr 2014]
(...)
Tośmy pojechali.
Podróż z góry skazana była na udanie, bo najpierw obsrał nas ptak (i raczej nie makolągwa [1]), a potem nadzwyczaj zadowolony z jakości swej przemiany materii Biskwit.
(Człowiek łatwo zapomina, a przecież podróże zawsze były katalizatorem defekacji realizowanej nadzwyczaj wydajnie i w najbardziej niesprzyjających warunkach. Korek na autostradzie –sru! (sic! oraz sik!), przypięte pasami oczekiwanie na odlot – sru!, outfit do przebrania w luku bagażowym – sru!, siedemdziesiąt dwie pieluchy zamknięte w bagażniku – sru sru sru! )
Altes Land pozwolił nam zrealizować najrozmaitsze kulinarne fantazje.
Wielkanocne ciasteczka z przepisu z podręcznika Das Buntes Kochbuch, rok wydania 1960.
Cukier puder znaleziony w szafie Hauptcioteczki pochodził mniej więcej z tego samego okresu i miał tę przedziwną nutę smakową wynikającą z wysycenia aromatem setek innych przypraw, w tym głównie kminku i tymianku. Dżem był prawdopodobnie młodszy, ale metryka mu się rozmazała na deklu. Nutellę pożyczyło się z podróżnego opakowania nutella & go. (Dynia nie zrozumiała koncepcji i nim zdążyłam wyjaśnić wyjadła paluszki odcinając sobie tym dostęp do kremu. Sądząc po śladach, nie poddała się tak łatwo i próbowała wydłubać go palcem.)
Takoż myślałam, że ciasteczka pozostaną wymowną dekoracją, ale zeżarli.
I nadal żyją.
Dekadenckie napoje gazowane.
Za którymi kryje się jakaś Norweska miłosna afera. Przez co Norweski bazgrze niecenzuralne na etykietach i nie tyka, a ja i owszem.
Sześć kilo sałatki kartoflanej.
Z czego pięć i pół spożyła potajemnie Dynia, głównie po to, by następnego ranka powstać i zażądać niezwłocznego powiezienia jej do szpitala. To jedna z tych historii, które są śmieszne po latach.
- To przez was – powiedziała Dynia tonem mocno oskarżycielskim, gdy samoistnie odzyskała zdrowie i w ostatniej chwili odwołała wizytę na ostrym dyżurze. – Too much onion!
Patera kanapek z wędzonym łososiem przeznaczonych na porezurekcyjne spotkanie komitetu parafialnego.
Pod osłoną nocy zjedliśmy (ja i Norweski) te z dołu, przemyślnie tak aranżując liście sałaty, by ukryły braki. Tym samym, tak uważam, wykazaliśmy niezachwianą wiarę w cuda oparte na rozmnożeniu ryb, choćby i wędzonych.
A do tego spotkaliśmy się – uwaga! lokowanie specjalisty! – z Głoską.
Głoską, spiritus movens akcji ‘Dwa słowa na dwa lata to o 270 słów za mało’.
Okazanie Dyni Głosce wyraźnie mi uświadomiło, że są w życiu każdej (?) matki takie chwile, że w bezkrytyczną miłość do progenitury wciska się pytanie: czemu tej progenitury nie pożarłam tuż po narodzinach?
Gdyż oto Dynia, którą normalnie trzeba błagać na kolanach, by uczyniła przerwę w swych monologach, na wizycie u logopedy postanowiła zamilknąć.
Na amen.
W porównaniu z Dynią taki Arnold Schwarzenegger w ‘Terminatorze’ był jak Demostenes.
Ale Głoska dała radę.
Okiem nie mrugnęła, gdy Biskwit pluł jej na kanapę, Dynia kontestowała turlając się po podłodze, Norweski wyjadał sernik wdeptując okruchy w dywany, a ja z rozpaczy ogryzałam nogę od stolika.
(Dała radę, ale zapewne dopisze do swej notatki na temat bon tonu na wizycie u logopedy: Rodzicu! Nie opowiadaj przy dziecku, że gdy tu skończycie to idziecie wykupić całodobowy karnet na karuzelę, gdyż słysząc to dziecko słusznie próbuje opuścić lokal przez tę klapkę w drzwiach. Tę dla kota.)
I wiecie co się okazało?
Okazało się, że po pradziadku Heinrichu Biskwit odziedziczył odstające uszy (stąd od niedawna pieszczotliwie nazywamy Biskwita - Charlesem), a Dynia – oburęczność.
Rety, jakie to ważne, by okazywać swe dziecko postronnym, bezstronnym a do tego wyspecjalizowanym.
Przez cztery lata kompletnie bezrefleksyjnie ustawiałam dziecku kompocik po prawej stronie i przez myśl mi nie przeszło, że geny pradziadka Heinricha gdzieś tam prześwitują przez podszewkę.
A prześwitują.
Natomiast na moje pytanie, gdy już opuściliśmy gościnny dom z sernikiem,‘czemu, Dyniu, ach czemu, nie przyłożyłaś do ucha telefonu, gdy prosiła cię o to Głoska?’ Dynia odpowiedziała patrząc na mnie z nieskrywanym politowaniem: ‘BECAUSE IT DIDN’T RING!’
I z tym faktycznie trudno polemizować.
[1] Elektoracie, link do głosowania na Finkę Numer Pięć TU
©kaczka
(...)
Tośmy pojechali.
Podróż z góry skazana była na udanie, bo najpierw obsrał nas ptak (i raczej nie makolągwa [1]), a potem nadzwyczaj zadowolony z jakości swej przemiany materii Biskwit.
(Człowiek łatwo zapomina, a przecież podróże zawsze były katalizatorem defekacji realizowanej nadzwyczaj wydajnie i w najbardziej niesprzyjających warunkach. Korek na autostradzie –sru! (sic! oraz sik!), przypięte pasami oczekiwanie na odlot – sru!, outfit do przebrania w luku bagażowym – sru!, siedemdziesiąt dwie pieluchy zamknięte w bagażniku – sru sru sru! )
Altes Land pozwolił nam zrealizować najrozmaitsze kulinarne fantazje.
Wielkanocne ciasteczka z przepisu z podręcznika Das Buntes Kochbuch, rok wydania 1960.
Cukier puder znaleziony w szafie Hauptcioteczki pochodził mniej więcej z tego samego okresu i miał tę przedziwną nutę smakową wynikającą z wysycenia aromatem setek innych przypraw, w tym głównie kminku i tymianku. Dżem był prawdopodobnie młodszy, ale metryka mu się rozmazała na deklu. Nutellę pożyczyło się z podróżnego opakowania nutella & go. (Dynia nie zrozumiała koncepcji i nim zdążyłam wyjaśnić wyjadła paluszki odcinając sobie tym dostęp do kremu. Sądząc po śladach, nie poddała się tak łatwo i próbowała wydłubać go palcem.)
Takoż myślałam, że ciasteczka pozostaną wymowną dekoracją, ale zeżarli.
I nadal żyją.
Dekadenckie napoje gazowane.
Za którymi kryje się jakaś Norweska miłosna afera. Przez co Norweski bazgrze niecenzuralne na etykietach i nie tyka, a ja i owszem.
Sześć kilo sałatki kartoflanej.
Z czego pięć i pół spożyła potajemnie Dynia, głównie po to, by następnego ranka powstać i zażądać niezwłocznego powiezienia jej do szpitala. To jedna z tych historii, które są śmieszne po latach.
- To przez was – powiedziała Dynia tonem mocno oskarżycielskim, gdy samoistnie odzyskała zdrowie i w ostatniej chwili odwołała wizytę na ostrym dyżurze. – Too much onion!
Patera kanapek z wędzonym łososiem przeznaczonych na porezurekcyjne spotkanie komitetu parafialnego.
Pod osłoną nocy zjedliśmy (ja i Norweski) te z dołu, przemyślnie tak aranżując liście sałaty, by ukryły braki. Tym samym, tak uważam, wykazaliśmy niezachwianą wiarę w cuda oparte na rozmnożeniu ryb, choćby i wędzonych.
A do tego spotkaliśmy się – uwaga! lokowanie specjalisty! – z Głoską.
Głoską, spiritus movens akcji ‘Dwa słowa na dwa lata to o 270 słów za mało’.
Okazanie Dyni Głosce wyraźnie mi uświadomiło, że są w życiu każdej (?) matki takie chwile, że w bezkrytyczną miłość do progenitury wciska się pytanie: czemu tej progenitury nie pożarłam tuż po narodzinach?
Gdyż oto Dynia, którą normalnie trzeba błagać na kolanach, by uczyniła przerwę w swych monologach, na wizycie u logopedy postanowiła zamilknąć.
Na amen.
W porównaniu z Dynią taki Arnold Schwarzenegger w ‘Terminatorze’ był jak Demostenes.
Ale Głoska dała radę.
Okiem nie mrugnęła, gdy Biskwit pluł jej na kanapę, Dynia kontestowała turlając się po podłodze, Norweski wyjadał sernik wdeptując okruchy w dywany, a ja z rozpaczy ogryzałam nogę od stolika.
(Dała radę, ale zapewne dopisze do swej notatki na temat bon tonu na wizycie u logopedy: Rodzicu! Nie opowiadaj przy dziecku, że gdy tu skończycie to idziecie wykupić całodobowy karnet na karuzelę, gdyż słysząc to dziecko słusznie próbuje opuścić lokal przez tę klapkę w drzwiach. Tę dla kota.)
I wiecie co się okazało?
Okazało się, że po pradziadku Heinrichu Biskwit odziedziczył odstające uszy (stąd od niedawna pieszczotliwie nazywamy Biskwita - Charlesem), a Dynia – oburęczność.
Rety, jakie to ważne, by okazywać swe dziecko postronnym, bezstronnym a do tego wyspecjalizowanym.
Przez cztery lata kompletnie bezrefleksyjnie ustawiałam dziecku kompocik po prawej stronie i przez myśl mi nie przeszło, że geny pradziadka Heinricha gdzieś tam prześwitują przez podszewkę.
A prześwitują.
Natomiast na moje pytanie, gdy już opuściliśmy gościnny dom z sernikiem,‘czemu, Dyniu, ach czemu, nie przyłożyłaś do ucha telefonu, gdy prosiła cię o to Głoska?’ Dynia odpowiedziała patrząc na mnie z nieskrywanym politowaniem: ‘BECAUSE IT DIDN’T RING!’
I z tym faktycznie trudno polemizować.
[1] Elektoracie, link do głosowania na Finkę Numer Pięć TU
©kaczka